Wiosny tego roku nie ma. Skwar, jak w lecie. Chodzimy, szukając cienia. Mój rozmówca wzdycha, wyraźnie już zmęczony. Nie przeciągajmy. – Usiądźmy tutaj – proponuję. Brak reakcji. Słychać za to śpiew. Z kościoła. Znajoma pieśń. Mój rozmówca się dołącza. No proszę, 83-latek, a głos jak dzwon. Uśmiecham się. – Jako bajtel śpiewałem w chórze, ojciec był organistą – mówi. – Z takim tenorem z powodzeniem mógłbyś śpiewać w operze. – (Cisza) Gdyby nie wojna... Kto wie... W końcu siadamy. Kolejne westchnienie. Tym razem ulgi. – Nogi już nie te co kiedyś... – Podobno w zespole też grywałeś? – Zdarzało się. Z ojcem, dziadkiem, kolegami – wszyscy już nie żyją. – Znasz nuty? – Nie. Nigdy się ich nie nauczyłem. Grałem ze słuchu. Kiedyś na trąbce, dziś – na pianinie.
D. Jak go określić? Na pewno starszy człowiek. Liczne oznaki przeżytych lat wyraźnie rysują się na jego twarzy. Rzadko spotykany talent, słuch absolutny, mógł osiągnąć bardzo wiele. Wojna wówczas każdemu coś zabrała. Jemu i wszystkim młodym w tamtym czasie. – Dostaliśmy rozkaz. Niemcy idą. Tak jak staliśmy, trzeba było uciekać. Bez niczego. Wszystko zostało w domach – Dotarli daleko. Niemcy dogonili ich dopiero pod Skalbmierzem (wtedy wioska 70 km za Krakowem). Wrócili, ale domu już nie było. Wszystko spalone. Zgliszcza. Pyta mnie, czy mam marzenia. Mam. Każdy ma. On też. Miał. Tyle z nich zostało, ile z jego domu.
Dalszym krewnym ostała się piwnica. Tam mieszkali do końca wojny. – Parę budynków zostało nienaruszonych, w tym szkoła – zajęli je Niemcy. – Mimo wszystko udali się nam ci żołnierze. Wykształceni ludzie, jedzenie nam nosili.
Zniszczone zabudowania przy dzisiejszej ul. Puszkina w Wyrach - rok 1945
Dochodzimy do jego domu. D. zaprasza mnie do środka. Siada w szerokim fotelu. Żylastą ręką podpiera brodę. Drugą, wystukuje sobie tylko znaną melodię. Będzie to robił do końca rozmowy. Bezgłośnie, bo nie ma czucia w palcach. Diagnoza: z przepracowania. – Wkrótce Niemców wyparli Rosjanie. Wiele w życiu widziałem, nędzy też doświadczyłem, ale tyle zła ile oni ze sobą przywlekli, całe życie nie zapomnę. Tego się nie da słowami opisać. A nie życzę doświadczać. Nikomu. Nie mieliśmy nic, a oni i tak zawsze znaleźli coś, co można było ukraść i sprzedać. Byli biedniejsi od nas. Mieli tylko broń. Ojcu zabrali zegarek. Już nie pamiętam skąd go miał. Chyba od Niemca. Żołnierze mieszkali u tych co zdołali już swoje domy choć częściowo odbudować. A ich wyrzucali. Zwłaszcza mężczyzn. A kobiety do piwnicy ładowali. Jak towar. Albo gorzej. Czasem brali jakiegoś chłopa, zamykali i kazali żonie go „wykupić”. Ale byli uczciwi. Jak kobieta się zgadzała, mężczyznę wypuszczali. Tyle, że ona rzadko wracała. Dziewczyny przebierały się czasem za mężczyzn. Efekt był lichy, ale udawało się. Zazwyczaj. Zdarzały się wyjątki. A wtedy, no wiadomo. Dlaczego to robiły? Bały się. Wszyscy się bali.
Ale zdarzały się też zabawne momenty? – Oczywiście. Na przykład jak znaleźli stary gramofon. Wpadli w panikę. Wrzeszczeli, że to szatańskie działanie. Ciemne moce. Ostatecznie został na zawsze uciszony. Innym razem myśleli, że stary młynek to telefon. Zastanawiali się jak mają wykręcić numer. Byli pomysłowi. Skręcali gazety. Wsypywali tabakę. Ile się dało i podpalali. Zdarzały się wybuchy. Masz rację. Zabawne momenty też były.
Wojna się skończyła. Co wtedy? – Poszedłem do szkoły zawodowej. Najpierw na piekarza, potem ślusarza. W końcu przymusowe wojsko. Ale jako żołnierza mnie nie chcieli. Miałem niemieckie korzenie, a takim nie ufali. Może to dobrze... Brata wysłali i już nie wrócił. Przydzielili mnie do ZSW – Zastępczej Służby Wojskowej i wysłali na kopalnię Kleofas. Robota non stop. Marne parę groszy żołdu. Potem był Wujek. W końcu nas z ZSW zwolnili. Ale zawodu nie było. Dokumenty ze szkoły zawodowej, powiedzieli, że nieważne. Pozostawało górnictwo. Trzeba było z czegoś żyć. Parę miesięcy później był ślub, potem pierwsze dziecko. Przeniesienie na inną kopalnię – Bolesław Śmiały. – Bo bliżej domu, rodziny. 10 lat po ślubie, a 20 po wojnie, wybudowałem dom. Sam. Na robotników nie było mnie stać. Dwa razy byłem bliski śmierci. Raz spadłem z wysokości, drugi raz przywaliła mnie betonowa płyta. Ale udało się.
Czym jest wojna? – Strachem. Że przyjdą w nocy i nas zabiją. Że matkę zabiorą. Po wojnie też był strach. Że pracy jutro już może nie być. A wtedy z czego się rodzinę wyżywi? I jeszcze ciągły niepokój, że kolejna wojna przyjdzie i znowu zostaniemy z niczym. Bo wojna wówczas każdemu coś zabrała. Jednym matkę, ojca, brata, żonę, jedyne dziecko. Innym tylko marzenia.
Tekst ukazał się w zeszłorocznym wrześniowym wydaniu miesięcznika WICIE - Nr 9 /2019.